Historia tego wisiorka jest "długa i kręta jak wąż boa" i choć poniekąd kończy się smutno, to wolę wspominać ten fakt jako coś pozytywnego ;-)
To był w zasadzie eksperyment w początkach mojej przygody z lutowaniem. Pierwsza próba lutowania kilku drutów ze sobą - udana, nawet z dzisiejszej perspektywy przyznaję, że nie była to taka prosta sprawa. Praca zajęła mi jednak tyle czasu, że w tamtym momencie odstawiłam na bok pomysł stosowania owej techniki (do czasu, aż nauczę się to robić szybko i sprawnie). W srebrne ubranko włożyłam kryształ Swarovskiego (Navette) w kolorze amethyst (czyli po prostu: fiolet) i oplotłam cienkimi drucikami. Dodałam łańcuszek, lekko zaoksydowałam i gotowe.Całość w srebrze 999 i 925. Długość samego wisiora wynosiła około 5 cm.
Mowa o czasie, kiedy biżuteria gościła na targach jubilerskich, w tym właśnie ten wisior. Zupełnym przypadkiem spotkałam tam dziadka mojego męża, wówczas (dziadek) postanowił zakupić wisior dla swojej żony, Jadzi, którą kochał ponad życie i nigdy tak naprawdę nie pogodził się z jej śmiercią. Jadzia miała więc otrzymać wisior w podarku podczas wizyty na cmentarzu. Dziadek niedowidział, zatem wyciągnął sumę pomniejszoną o jedno zero i szczęśliwy odszedł od stoiska, z wisiorem w ręku ;))) Pozostaje mieć nadzieję, że nie położył podarku na płycie, a zakopał głęboko w ziemi, choć wydaje się to teraz już bez znaczenia, ponieważ na początku tego roku ziemia została rozkopana i zapewne ktoś wisior znalazł. Dokładnie 27 dni temu, 4 stycznia 2016 roku - pożegnaliśmy dziadka...
SPRZEDANY
Historia piękna, bo nie dość, że pamięć o żonie była wieczna, to i uczucie nie wygasło. Naszyjnik odzwierciedla wartość tego, co miało się w sercu. Swoją drogą, wisiorek bardzo charakterystyczny i nietypowy :)
OdpowiedzUsuń